Tekst Wojtka Mazana opublikowany w "Sztandarze Robotnika" z okazji 50-lecia I Biennale Form Przestrzennych
"Drogowskazy obcej cywilizacji"
Dotyk chłodnej powierzchni kamienia
był przyjemny w upalny, słoneczny dzień. Gramoliłem się na nie
ochoczo, podsadzany i asekurowany przez mamę. Nierówne i wyślizgane
przez armię takich samych smyków jak ja płaszczyzny głazów były
nie lada wyzwaniem dla poczucia równowagi dziecka. Każda wizyta w
parku w swoim programie miała zdobywanie na nowo każdej z białych,
chłodnych gór, porozrzucanych po zielonej przestrzeni parku.
Że są to rzeźby poznałem pewnie
wtedy, gdy już nie w dzień, a w nocy i nie z mamą, a z kolegami w
parku popijaliśmy tanie wino i rozważaliśmy, czy być, czy może
lepiej nie być.
Ale dopiero dziś - a mam 35 lat -
wiem, że kamienne i metalowe rzeźby, które stoją w Parku
XXV-lecia PRL i w innych miejscach Ostrowca Świętokrzyskiego
powstały w 1973 i 1974 roku w ramach studenckich plenerów
rzeźbiarskich krakowskiej ASP, organizowanych przez miejski wydział
kultury. Powoli poznaję też nazwiska rzeźbiarzy, z których po
studiach nie wszyscy zostali rzeźbiarzami. Razem ze Stowarzyszeniem
Kulturotwórczym Nie z tej Bajki zaczęliśmy dążyć do odnowienia
form przestrzennych, bo czujemy się – jakby nie było –
spadkobiercami sprawy.
Pomiędzy tymi dwoma sytuacjami odbyłem
studia z historii sztuki na UW, gdzie na piątym roku usłyszałem o
Elblągu, o biennale, o Kwiatkowskim. Poważny głos Baraniewskiego
wymieniał nazwiska rzeźbiarzy jak jakichś bohaterów:
Jarnuszkiewicz, Stażewski, Morel... Robiło wrażenie. Wtedy
zyskałem świadomość, że te rzeźby w parku lub przy ulicy w moim
mieście to fragment fali awangardy, która wypłynęła z Elbląga i
zalazła cały kraj.
Dlatego, gdy z żoną zwiedzałem
Polskę, nie mogliśmy nie złożyć wizyty w Elblągu. I czar prysł.
Tę całą uniwersalność awangardy zobaczyłem jako metry pogiętej
blachy i drutu, przyrdzewiałe, pokrzywione, wtopione w zieleńce,
przykryte gałęziami. Gdy odciąłem całą wiedzę, którą o nich
mam, formy przestrzenne stały jak drogowskazy obcej cywilizacji,
niezrozumiałe dla współczesnych. Ludzie zupełnie ignorując
rzeźby, mijali je obojętnie.
Podobnie jest w Ostrowcu. Gdy
zaczęliśmy odnawiać pierwszą rzeźbę na osiedlu Słonecznym –
„Dysk słoneczny” Ireny Molin-Sowy z 1976 roku (rok temu była to
wiedza tajemna) - mieszkańcy okolicznych bloków pytali nas, co to
przedstawia i z czego jest zrobione. Rzeźba ta stoi 50 metrów od
ich domu od 40 lat i oni nie wiedzą...!
W Elblągu byłem o życie za krótko.
Nie dorastałem w nim. W Ostrowcu zauważyłem, że dorośli mają
do form przestrzennych mglisty, ale głęboki sentyment. Odbierają
je tylko poprzez swoje odczucia z dzieciństwa. Przez lata spotykania
się z tymi niezrozumiałymi znakami w przestrzeni miasta wytworzyli
intymną relację, która przetrwała do dziś na przykład w nazwach
zwyczajowych rzeźb („telewizorek”, „pączek”) lub w pamięci
o przyjemności dotyku chłodnego kamienia w upalny dzień.
Wojtek Mazan, kwiecień 2015, Ostrowiec Świętokrzyski